Matylda
04 stycznia 2019, 15:12
Życie na tych osiedlach wymagało korzystania z różnego rodzaju sprzętów. Siekiery, maczety, noże, pałki teleskopowe, kastety były standardem. Każdy coś miał. Sprzęt można było podzielić na wiele różnych kategorii, o których wiedzę każdy czerpał z Wikipedii. Ja dzieliłem sprzęt na pomocny i przypałowy oraz uciążliwy i przypałowy. Jak go dzielimy? Bardzo prosto - siekierę ciężko nosić ze sobą i jeszcze ciężej wytłumaczyć stróżowi prawa, że jej posiadanie wiąże się z wyjazdem na działkę. Natomiast taki nóż łatwo schować i jest bardzo poręczny. Ale oczywiście nie ma tu złotej zasady np. taki kastet, niby poręczny a jednak za jego posiadanie groził spory wyrok, gorszy niż za jakiś tam nożyk... Dodatkowo łatwo było sobie nim zrobić krzywdę i pomagał dopiero przy sprzyjających warunkach konfrontacyjnych. Maczeta była optymalna. Niby każdy powie, że nie jest zbyt poręczna ale z drugiej strony łatwo nią komuś pogrozić. Tak, pogrozić. Większość ludzi zawsze cwaniakowała, niejako kompleksem małego wacka - wacek mały ale maczeta przynajmniej dużą. Duża ale kłopotliwa bo jeszcze mniej poręczna. W młodszych latach dzieciństwa nie znałem nikogo kto by był wstanie realnie użyć najniebezpieczniejszych narzędzi czy to maczet, siekier czy chociażby noży. Wbrew pozorom psychika blokuje człowieka, który jest świadom tego, że można takim sprzętem zrobić drugiej osobie realną krzywkę czy nawet kogoś zabić. Sprzętu używało się wtedy jedynie w celach psychologicznych. Oczywiście gdzieś tam wśród starszych ożenić kosę to był standard. My jednak aż takimi pojebami nie byliśmy nigdy. Bogu niech za to będą dzięki.
Swoją maczetę miałem i ja. Nawet miała swoje imię, co pozwalało rozmawiać o niej nawet w niezręcznych sytuacjach.
-Masz Matyldę przy sobie?
-Nie, została w parku. Teraz jestem z rodzicami na zakupach.
Spytanie wprost mogło by generować pewne niezręczności, których zawsze wolałem unikać.
Matyldę nabyłem kiedyś przy okazji wyrywania dziewczyny z pewnej podmiejskiej wsi. W tamtych czasach zbyt często nie opuszczałem osiedla. Miałem dwa miejsca w których spotykałem się na mieście a to i tak tylko dla specjalnych osobistości. Całej reszcie zawsze kazałem dymać do mnie na osiedle. W końcu wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Osiedle takim domem było na pewno. Do dziś jest. Czasem naprawdę podziwiałem determinacje moich byłych, które zawsze musiały dymać przez cały Kraków do mnie. Bo dziewczyny z osiedla nie były zbyt atrakcyjne. Udawały zawsze porządne i "dobrze wychowane". A pruły się gdy tylko opuszczały nasz wspaniały kurwidołek. Piętnastoletnie dziewica? Nie znałem.
Jedna z dziewczyn była wyjątkowo toporna i nie chciała się spotkać w żadnym z przedstawionych miejsc. Kupiliśmy więc Matyldę, która miała 49 cm długości, kosztowała 36 złotych wraz z przesyłką. Zamówiliśmy ją na adres koleżanki Madzi aby nasi rodzice się nie doczepili. Rodzice Madzi się doczepili ale wystarczyło jak im powiedziała, że to kolegów, i odpuścili. Gdy Matylda przyszła przeszła chrzest i od tej pory zawsze nam towarzyszyła w różnych dalszych podbojach. Często tez bywała z nami na osiedlu. Ile z nią było problemów to tylko ja wiem... Ale prawie zawsze udawało się ją odzyskać. Prawie bo w końcu ktoś się nie bał ją i zajebał. Oczywiście nie mi, tylko Bilsonowi, który się jej pożyczył bo chciał sobie przedłużyć fiuta.
Wyprawa była niezmiernie nieporęczna, mając za pazuchą półmetrową maczetę nie podróżowało się zbyt komfortowo komunikacją miejską, która w tych czasach tam samo albo i gorzej jeździła na różne zadupia. Gdy dotarliśmy na miejsce panienka stwierdziła, że jednak nie przyjdzie. Ale kurwowaliśmy. Zwiedziliśmy wioskę, Matyldą wycharaliśmy na przystanku informację o tym, że tu byliśmy i po półtorej godziny wróciliśmy do miasta. Długo później śmialiśmy się z tej wioski i przytaczaliśmy ją jako przykład wsi gorszej od Sosnowca i Radomia razem wziętych. O zgrozo, gdy kilka lat później okazało się, że znaczna część mojej klasy stamtąd pochodzi.
Zbieżność osób i sytuacji jest przypadkowa.
Dodaj komentarz